poniedziałek, 30 czerwca 2014

Stosik biblioteczny...



Oto stosik książek przytaszczony z biblioteki:
od góry:

1. "Mroki dnia" - Barbara Erskine

2. "Hotel New Hampshire" - John Irving (druga próba, za pierwszym razem przerwałam, może tym razem wytrwam. Postanowiłam dać jeszcze jedną szansę tej książce).
3. "Sekretny język kwiatów" - Vanessa Diffenbaugh (już przeczytane)
4. "Wendigo" - Graham Masterton - bo czasem mam ochotę na horror
5. "W martwym śnie" - Greg Iles

Wszystko jest z mojej listy "chcę przeczytać", udało mi się wyhaczyć je w bibliotece więc nie muszę już ich kupować czy zdobywać w inny sposób.

Kolejne zakładki...

Zrobiłam sobie takie oto zakładeczki z tych oto.. hmmm.. eee.. czegoś :) tzn. karteczki z kinder niespodzianki i okładki z zeszytu, na którym widniał kotek. Zeszyt musiałam wyrzucić już, ale szkoda mi było tego kotka. To jedno wiem, że jest duże, mogłam zrobić mniejsze, ale nie chciałam mu przyciąć łapki, a ja kocham kotki więc nie mogłam tak po prostu wyrzucić tej okładki. Mam też mniejszą wersję tego dużego kota, która znajdowała się na tylnej okładce zeszytu :) tak wiem, jestem nienormalna, ale dobrze mi z tym. Przepraszam za jakość zdjęcia, robione telefonem.

Półeczka...

Z nudów zmieniłam układ książek na jednej z dolnych półek mojej szafo-biblioteczki:

Muzyka...

Ważną rolę w moim życiu, obok książek i mojego faceta, odgrywa również muzyka. Muzyka to była moja pierwsza miłość, narodziła się wcześniej niż miłość do literatury. Przez lata poszukiwałam swoich rytmów i dźwięków aż w końcu znalazłam to co pokochałam całym sercem i słucham na co dzień. Moja wędrówka poprzez różne gatunki była długa, z przystankami aż w końcu zawitałam do konkretnego przystanku. I tak wędrowałam od Just 5, Backstreet Boys i Britney Spears aż zatrzymałam się w porcie zwanym.... Nightwish! a to wszystko przez mojego brata! Jak byłam dzieckiem ciągle z jego pokoju słyszałam muzykę tego zespołu aż po prostu chyba z przyzwyczajenia sama zaczęłam słuchać. Brata podpytałam o zespół, zaczęłam ściągać muzykę, interesować się, zbierać wycinki z gazet, szukałam informacji w necie.. pokochałam ten zespół, który otworzył mi drzwi na Metal Symfoniczny. Słucham tego zespołu właściwie od początku ich istnienia, aż do teraz (będzie już jakieś 15 lat). Tarja Turunen to moja idolka. Potem były kolejne zespoły takie jak Within Temptation, który moim zdaniem raz miewa się lepiej raz gorzej, zboczył ostatnio z kursu i powiewa ciut komercją, ale i tak lepsza taka komercja niż komercja w wydaniu Biebera! Epica, Rhapsody of Fire itd. Lubię mroczne klimaty, rock, mocne brzmienia, kobiecy wokal lub męski, ale męski a nie jakiś ciapołowaty czy też growl.. nie trawie growlu. tzn. jak są wstawki to zniosę, nie jest źle, ale nie lubię zespołów gdzie pod muzykę jest tylko GROWL! aż mi się nie dobrze robi jak to słyszę. Ja wolę słyszeć śpiewany tekst, rozkoszować się piękną muzyką i pięknym wokalem. Czego jeszcze słucham? Evanescence (tak wiem, że kicha straszna, ale podoba mi się, lubię też to co kiczowate i tandetne, bo ma swój urok, a ktoś ich słuchać musi xD) Linkin Park (aczkolwiek wolę ich w starym wydaniu), The Rasmus, Lacuna Coil.
Przez anime zaczęłam też słuchać muzyki japońskiej, ale ograniczałam się do openingów i endingów z danego anime, dopiero mój facet na kierunkował mnie na odpowiednie i konkretne zespoły i tak, tym sposobem pokochałam zespół Orange Range czy X-Japan i w taki oto też sposób muzyka Azjatycka (nie tylko z Japonii) zagościła w moim sercu, głowie, duszy i w uszach :)
Lubię Metalicę, Guns 'n' roses, Michaela Jacksona, Scorpions itp. z Polskich wykonawców cenię sobie Closterkeller i Artrosis.
Miałam chwilową słabość do Ich Troje (każdy chyba miał) nie byli aż tacy źli, są gorsze zespoły, ale mi przeszło i już ich nie słucham. Zdarza się. Nie lubię "miauczenia" zamiast wokalu, jak to teraz ostatnio w modzie jest. Wszystko na jedno kopyto, artyści się nie wyróżniają i ciężko po głosie rozpoznać do kogo należy, bo wszyscy podobnie śpiewają. Nie raz ciężko odróżnić czy to facet czy baba. Wolę normalne i czyste wokale, konkrety i oryginalne, tak, że jak ktoś zaśpiewa będę wiedziała czy to Chester czy Amy Lee :) wokal powinien być wizytówką dla wokalisty, coś co go wyróżnia z pośród innych również dobrze śpiewających, ale żeby miał niepowtarzalny głos. Nie lubię smętów ani sylabizowania przy śpiewaniu i jakieś "ela ela lala y y y".

Orange Range - Orange Range lubię, bo to takie proste, świetne, skoczne, zabawne, wesołe no i azjatyckie! i zwyczajne, bez piór w dupach itd. mają fajną i wesołą muzykę. Słucham bo lubię, i ja się nie wstydzę tego, że ich słucham. A są znacznie gorsze zespoły i "artyści" od nich A teksty piosenek mają bardzo poetyckie wbrew pozorom, opowiadają o ważnych dla nich rzeczach, o życiu, o kulturze Japonii, o postrzeganiu świata ich oczami, śpiewają dla przyjaciół. Oni w piosenkach przede wszystkim dziękują rodzicom za życie i nauczycielom za naukę, przyjaciołom, że mogą na nich liczyć, dziękują za pomoc, są wdzięczni że żyją.. ilu dzisiejszych "artystów" w ogóle by pomyślało żeby oddać hołd rodzicom, przyjaciołom i szkole?
Każdy o dupach i cyckach śpiewa.. albo jeszcze lepiej.. zamiast normalnego tekstu każdy musi swój pseudonim artystyczny po milion razy do "muzyki" powtórzyć, albo cały tekst opiera się na jakichś dziwnych godowych okrzykach typu "oł oł" "joł joł" "ah ah" itd. jakby orgazmy przeżywali.

Lubię sobie czasem coś posłuchać jak każdy, rzadko słucham muzyki czytając książki, ale zdarza się, że łączę ze sobą te dwie moje miłości. Cenię sobie magię, mrok, wesołość, wszelkiego rodzaju dziwności, tandety też :) mam słabość do tandet, nie wiem czemu.. są po prostu urocze :) Taka już jestem pokręcona, mam pokręcony gust i co za tym idzie? wszystko co mnie otacza musi być pokręcone. :)

Ufff skończyłam! :)

Audiobooki i E-booki...

E-Booki - miałam z nimi praktycznie znikomą styczność, ale jednak miałam na tyle, że pozwoliło mi wyrobić sobie na ich temat opinię. Próbowałam czytać na komputerze, ale wiadomo.. monitor zbyt razi, nie da się wytrzymać zbyt długo czytając w ten sposób, czytnika nie mam. Z resztą szkoda prądu, a takie czytanie wymaga jednak czasu ja nie siedzę nie wiadomo ile na kompie żeby moje czytanie w ten sposób miało sens. Moja bratowa dostała czytnik na gwiazdkę, więc pożyczyłam od niej i sprawdziłam jak to jest.. cóż, nie jest źle i mogłabym się skusić na zakup czytnika i być może w przyszłości sobie kupię (jeśli ktoś zechce mnie zatrudnić do pracy żebym mogła na niego zarobić). Jednak trochę irytuje mnie format. Przeszkadza mi, że ta ramka jest trochę (jak dla mnie) zbyt szeroka, a ekran trochę dla mnie za wąski. Brakowało mi też przewracania kartek, co prawda to nie jest najważniejsze, bo istotna jest treść, ale mimo wszystko przyzwyczaiłam się przez lata do przewracania tych kartek i dziwnie mi z tym było, że paluchem przesuwałam po ekranie. Czułam się jakbym miała w ręku dotykowy telefon a nie książkę, ale to akurat najmniejszy problem, bo przyzwyczaić się można do wszystkiego, ale ja tam mówię o pierwszych wrażeniach. Nie jest źle, możliwe, że sobie kupię, ale dochodzę do wniosku, że i tak nigdy nie zrezygnuję z książki papierowej.

Audiobook - testowałam, z ciekawości sprawdziłam. Tak sobie pomyślałam, że może audiobook będzie dla mnie, że może być fajnie. No to sobie ściągnęłam kilka i testowałam o każdej porze dnia. Usiadłam na fotelu w jakiś luźniejszy dzień, włączyłam sobie audiobook, zapowiadało się świetnie, kobieta bardzo ładnie i wyraźnie czytała i czułam się jakby ktoś opowiadał mi bajkę. Mówię sobie "świetnie, chyba przerzucę się na audiobooki", ale co się okazało? nie wytrzymałam dłużej niż 20 minut, potem zaczęło mi się nudzić, wręcz zasypiałam. Irytowało mnie ciągłe paplanie, nawijanie itd. wyłączyłam i poczułam ulgę. Cóż.. widocznie nieodpowiednia pora.. ale nie dałam jeszcze za wygraną. Pomyślałam, że może na noc sobie włączę przed zaśnięciem. Wytrzymałam nie dłużej niż 5 min. i wyłączyłam, po prostu. Mimo, że byłam rozluźniona, umysł miałam otwarty, zapowiadało się świetnie, ale nie, jednak wyłączyłam. No to pomyślałam sobie, że może na spacerze będzie lepiej. I taaaak.. omal nie wpadłam pod auto bo się zasłuchałam, wciągnęłam i było ciekawie.. później jak powróciłam do świata realnego skupiałam się na drodze bardziej aniżeli na słuchanym tekście i mało co z niego zapamiętałam więc musiałam po powrocie do domu odsłuchać jeszcze raz dany fragment, co mnie też zirytowało. Kolejna próba była podczas czynności domowych i również nie mogłam się skupić, bo sprzątałam, gotowałam itd. co prawda przyjemnie się słuchało podczas zajęć, jednak nie byłam zbyt skupiona na tekście i potraktowałam audiobooka tak jakbym słuchała muzyki, czyli sobie leciało w tle i nie zwracało szczególnej mojej uwagi. Wniosek taki, że ta forma "czytania" jednak mi nie pasuje.

Noo, to kolejny bezsensowny wywód pojawił się na moim blogu. Enjoy :)

piątek, 13 czerwca 2014

Tradycyjna książka...

Jak wiadomo jest mnóstwo sposobów na czytanie książek, coraz to nowocześniejsze metody się pojawiają, które znacznie ułatwiają dostęp do książek. Jedne lepsze drugie gorsze, każdy coś znajdzie dla siebie i zapoznaje się z lekturą w dogodny dla niego sposób.
W internecie (i nie w tylko) dyskutuje się o tym co jest najlepsze.. tradycyjny papier, czytnik czy audiobook. Zdania są podzielone, każdy każdego próbuje przekonać do swojego zdania, wszystko ma swoje wady i zalety - wiadomo nie od dziś.
Co ja wolę? tradycyjną książkę.. ale dlaczego? Nie dlatego, że książki wącham, bo ich nie wącham, dla mnie to bez sensu, bo książkę się czyta a nie wącha. Nie dlatego, że wsłuchuję się w szelest przewracanych kartek, bo zwyczajnie nie zwracam na to uwagi. Nie głaszczę książek, nie pieszczę grzbietów i nie zachwycam się godzinami przed zaczęciem czytania, nie wzdycham do niej, nie robię żadnych rytuałów, nie robię ołtarzyków, nie modlę się do książki, nie oglądam jej z każdej strony itd.
Po prostu biorę książkę do ręki, jeśli jest moja, to ewentualnie poczuję dumę z posiadania jej, siadam na fotel i czytam... po prostu... więc czemu wolę tradycyjny papier od czytników i audiobooków? Może z przyzwyczajenia? a może dlatego, że czytam tylko w domu i w zasadzie nie potrzebne mi są inne nośniki żeby udogodnić sobie literackie życie?
Książka ma swój urok, ja lubię trzymać ją w rękach, czuć ten ciężar, mieć ślady na rękach po rogach itd. przewracać kartki, wtedy czuję, że na prawdę czytam. Mnie o sam papier też chodzi, nie o zapach czy szelest, ale o dotyk.. o sam dotyk papieru.
Lubię widzieć jak zakładka się przemieszcza, jak odstaje z książki.
Mało korzystam z autobusów czy pociągów, z tramwajów to już w ogóle, a jak już jeżdżę to zawsze w towarzystwie więc nie czytam książek w komunikacji miejskiej, więc czytnik nie potrzebny. Z domu wychodzę nie po to żeby czytać, ale po to żeby od czytania odpocząć, dlatego też nie potrzebne mi audiobooki żeby w trakcie spaceru słuchać, nie mam takiej potrzeby, a w domu wystarczy książka. Moje życie nie kręci się tylko i wyłącznie wokół książek, to moja pasja i hobby, mam lekkiego świra na punkcie książek, ale nie pozwalam żeby książki zawładnęły moim życiem, dlatego też nie zabieram ze sobą książki.. w podróż owszem, ale jedną i leży sobie grzecznie w torbie, ale jak już wspomniałam podróżuję w towarzystwie więc raczej nie ma mowy o czytaniu, bo nie po to jadę z kimś na wycieczkę żeby marnować czas i piękne widoki na siedzenie z nosem w książce. Biorę, owszem tak na wszelki wypadek jeśli np. wszyscy śpią a ja nie mogę zasnąć to żeby mieć czym zabić czas, a na jedną książkę miejsce w torbie się znajdzie.
Owszem.. książki może i zajmują dużo miejsca na półkach, ale ja lubię ten widok. Lubię gdy książki stoją sobie na półkach, mnie to nie przeszkadza, a pokój przynajmniej nie sprawia wrażenia pustego. No coś jednak musi w domu być... wszystko zajmuje miejsce, jak tak każdy patrzy tylko na to "bo miejsce zajmuje" to po co w ogóle mieć meble? przecież można mieszkać w pustym domu mając tylko łóżko i to wszystko. Książki przynajmniej lepiej się prezentują niż jakieś tandetne durnostojki, które w zasadzie tylko stoją i się kurzą i żadnego pożytku z nich nie ma, a też zajmują miejsce.
Jedyne moje takie zboczenie jeśli o książki chodzi, to podziwianie okładki. Nie wącham książek, nie czczę, nie głaszczę, ale popatrzeć na okładkę lubię. Tego ani audiobook ani czytnik mi nie zapewnią. Lubię czytać co weekend wieczorem w gorącej kąpieli w wannie. Lubię zimą siedzieć z kubkiem gorącej herbaty, kakao czy czekolady i z książką w ręku, lub wiosną/latem na fotelu przy szeroko otwartym oknie. Lubię czytać jesienią gdy za oknem szaro, ponuro i pada deszcz. Lubię stwarzać sobie dobry i odpowiedni klimat do danej książki. Czasami też włączam sobie muzykę, ale to już rzadziej. Wszystko po to, żeby jak najlepiej przeżyć czytaną historię. To wszystko zapewnia mi książka jako książka, a nie e-book czy audiobook, to po prostu nie to samo.
Wiadomo, że treść najważniejsza i niektórym to wszystko jedno z czego czytają, ważne że mogą czytać. Jak ktoś czyta byle żeby czytać i nie przeżywa aż tak danej historii to w zasadzie jemu jest obojętne to wszystko poza literkami. Ja jednak należę do osób, które przeżywają to co czytają. Dla mnie nie jest ważna jaka jest okładka, czy twarda czy miękka, nie jest ważne czy książka jest nowa czy stara, używana, z wymiany czy nówka prosto z księgarni, dla mnie jest ważna sama książka i oczywiście najważniejsza jest treść o czym nigdy nie zapominam i z jednej strony jakbym miała możliwość jakąś książkę przeczytać tylko w formie e-booka to oczywiście nie marudziłabym i brałabym to co jest, ale jeśli mam do wyboru to jednak zawsze wybiorę papier. Po prostu.. bo lubię trzymać książkę w rękach.